To była niezwykła przygoda, niezwykły bieg, w niezwykłym miejscu. 212 metrów pod ziemią – w kopali soli w Bochni. Czteroosobowa drużyna – Agnieszka Górniak-Antkowiak, Iza Stajniak-Steliga, Jacek Niepala i Hubert Ozimina. Pod ziemią spędziliśmy dobę – 12 godzin biegaliśmy w sztafecie.
IZA:
Wszystko to dzięki Jackowi vel Pomidor, który ten bieg dostał w prezencie na urodziny od Oborygenów. Jacek wymarzył sobie ten event. I brakowało mu trzech śmiałków do ekipy. I miał rację. Było warto. Takie rzeczy jak ten bieg, pamięta się do końca życia. Dla mnie to była magia…
Trzeba mieć wiele szczęścia, aby wziąć udział w tej dwunastogodzinnej sztafecie. Zgłosiło się 119 ekip. 50 drużyn wyłoniono w losowaniu, 15 dodatkowo wyznaczył organizator (zwycięzcy poprzednich edycji, pakiety – nagrody, itp.)
Pod ziemię zjechaliśmy w piątek około 23:00 i od razu straciliśmy kontakt ze światem. Brak zasięgu telefonów, brak gps, brak internetu. Tylko sól, jod i 15 stopni w cieniu. Nie było też możliwości wyjścia na powierzchnię, okulary przeciwsłoneczne też nie były potrzebne.
Tam, na dole liczyło się tylko jedno, zgrany Team, siła nóg, siła głowy i sterta ubrań biegowych. Plus ciepłe posiłki, batony energetyczne i morze kawy.
JACEK:
Od 3 lat próbowałem się dostać na ten bieg. W końcu się udało… 212m pod ziemią w kopalni soli. Z Oborygenami warto się trzymać 😉 Taktykę zmienialiśmy kilka razy, ale ostatecznie wyszły 4 krótkie i 2 jednogodzinne biegi. Sumarycznie u mnie padło 41k790m w czasie 2h55m38s (średnie tempo 4m12s na kilometr). Zawsze podziwiałem ludzi, którzy biegają ciągle tą samą trasę i pomimo tego są zmotywowani. Ja potrzebuję nowego. Nowego i fajnego. Tak było w Bochni.
Spaliśmy pod ziemią w strefie hotelowej (350 m. pod ziemią), z poczwórnymi piętrowymi łóżkami, rozstawionymi co pól metra. Zbiorowo, ale przyjemnie, ciepło i bardzo czysto. Świetna strefa łazienek z prysznicami, przytulna restauracja oraz strefa regeneracji i masaży. Wszystko w półmroku subtelnego oświetlenia. Wszędzie sól i drewno.
Długo nie pospaliśmy, bo od szóstej rano do kopalni zjeżdżały kolejne drużyny. Bieg zaczynał się o 10:00.
Pierwszy przy wyciu syreny startował Jacek. Zmieniała go Agnieszka, potem była Iza i Hubert. Każdy z zawodników musiał zaliczyć przynajmniej jedno „okrążenie”, czyli 2,4 km. Reszta to już taktyka. Przez dwanaście godzin należało zarejestrować jak najwięcej kilometrów. Rekord trasy to 212 km. My zrobiliśmy 150.
HUBERT:
To były zawody NIESAMOWITE. To jak na razie jedyny bieg, który wywarł na mnie tak ogromne wrażenie. Ani półmaraton w górach, ani maraton uliczny, nie pozostawiły u mnie takich pokładów emocji i wrażeń, którymi żyłem przez kilka dni.
Nasza taktyka zmieniała się w oparciu o zmęczenie i możliwości psychiczne. Pomysłów na zwycięstwo mieliśmy „tysiąc pięćset”. Kopalnia szybko podyktowała inne rozwiązana – przez pył, chłód, mrok i mniejszą ilość tlenu, o 30 hPa wyższe niż na powierzchni ciśnienie.
Trasę biegu wytyczono jednym korytarzem, z dwoma ostrymi nawrotami 180 stopni. Nie spodziewaliśmy się, że pierwszym odcinku kilometra będzie zimno jak na Syberii i będzie lodowaty przeciąg. Druga cześć trasy to prawie sauna ze sporym zapytleniem i biegiem przez kaplicę – tu była drugą strefę regeneracji i wodopój. Tu plusem byli kibicujący zawodnicy i jasne światło.
Biegnąc nie raz obijaliśmy się o biegnących z naprzeciwka. Miejscami chodnik miał szerokość jednego metra. Nie raz czuliśmy łokcie pod żebrami. Pod nogami płyty chodnikowe, kostka, pył na torowisku i płyty wiórowe na mijankach. Niezłe urozmaicenie terenu.
AGNIESZKA:
Bochnia – sztafeta, przygoda życia, która zostanie w pamięci na bardzo długo. Ekipa Oborygenów stworzyła doborowy skład silnych wytrwałych biegaczy – z niewielkim wyjątkiem członków ekipy zajętych robieniem zdjęć (zamiast bieganiem) ?? niczym paparazzi. Za rok? Oczywiście, że tak!!! Kopalnio! Już biegnę!
Nasza ostateczna technika wyszła tak:
Rozruch i rekonesans trasy. Każdy zrobił po dwa kółka. Potem każdy biegł godzinę. Czyli 5-6 „kółek”. I tak po dwa razy. W tym czasie każdy miał około 3 godziny odpoczynku – na regenerację, prysznic, posiłek, drzemkę…
Około 19:30 byliśmy już prawie martwi. Do końca zawodów zostały 2,5 godziny. Postanowiliśmy biec na zmianę po jednym „kółku” – na maksa, cos jakby interwały. Ostatnia faza biegu to po trzy kółka na głowę i czwarte to finisz Agi.
IZA:
W ostatnich godzinach czuliśmy obłęd chomikowania, ból mięśni i bliski koniec. Ciśnienie rosło, na trasie zrobiło się nerwowo. Czołówka leciała na oślep, słabsi ledwo, ledwo. Kipiało. I w końcu upragniona syrena. Stop. Koniec.
Podsumowanie:
Przebiegliśmy 62 kółka i 150 km, co dało nam 32 pozycję na 65 drużyn i sporą ilość biegowych harpaganów.
- Jacek przebiegł: 41, 790 km
- Agnieszka przebiegła: 38,720 km
- Iza przebiegła 36, 300 km
- Hubert przebiegł 33,880 km
Wracaliśmy nad ranem szczęśliwi, zmęczeni i kochający się bardzo. To co przeżyliśmy dotarło do nas dopiero po dwóch dniach. Polecamy poczuć ten słono-słodki smak sztafety w Bochni i radość z zapachu powietrza, po wyjściu na powierzchnię.